READ THIS STORY IN: 🇬🇧 EN, 🇭🇷 HR, 🇮🇹 IT

Była ciemna, bezksiężycowa noc. Chłopiec wyszedł na spacer z psem. Gdy dotarł na skraj pola, jego pies był pochłonięty odczytywaniem wiadomości zaszyfrowanych na każdym źdźble trawy. Powietrze trwało w bezruchu, jakby wstrzymało oddech. Chłopiec uniósł wzrok, szukając w migotaniu gwiazd ukrytego sensu.
Nagle z cichej ciemności coś się wyrwało i z impetem uderzyło w ramiona chłopca. Odwrócił się gwałtownie — ujrzał upiorny cień, wielką białą sowę, która zacisnęła na nim szpony i zaczęła unosić go w powietrze. Chłopiec krzyknął i szarpał się rozpaczliwie. W dole jego pies szczekał bezradnie, podczas gdy chłopiec wznosił się wyżej, ku nocnemu niebu.
Strach przeszył go jak lodowaty podmuch, lecz po chwili zaczął słabnąć, wypierany przez zdumienie. Wokół roztaczało się piękno tak ogromne, że aż nierealne. Mijali drżące światłem gwiazdy i odległe galaktyki unoszące się w mroku niczym rozżarzone wyspy. Chłopiec rozpoznawał konstelacje: Wielka Niedźwiedzica wspięła się na tylne łapy, żeby mu się lepiej przyjrzeć; Bliźnięta śmiały się i machały; Lew potrząsał grzywą w niedowierzaniu, gdy chłopiec przelatywał obok.
Delikatne iskierki załaskotały jego skórę, gdy przekraczali niewidzialną zasłonę. Po chwili znaleźli się w ogromnej komnacie o ścianach utkanych z przejrzystego światła. Sowa ostrożnie postawiła chłopca na niewidzialnej, lecz twardej posadzce.
Kilkanaście kroków dalej stała wysoka postać okryta nocnym aksamitem posypanym pyłem gwiazd. Wokół jej głowy wirowała korona złożona z siedmiu pierścieni. Sowa podleciała do niego i spoczęła na wyciągniętym ramieniu. Mężczyzna wyglądał na bardzo starego — głębokie bruzdy rysowały jego twarz, a siwa broda i włosy połyskiwały jak srebro. Sprawiał wrażenie surowego i chłodnego, a jego spojrzenie przeszywało chłopca, gdy przemówił głębokim, czystym głosem:
— Witaj, moje dziecko. Wybacz, jeśli cię przestraszyłem, ale musiałem z tobą porozmawiać.
Chłopiec nie potrafił wykrztusić ani słowa. Strach trzymał go w miejscu, a jednak pod nim tliło się osobliwe poczucie znajomości — jakby ten starzec był kimś, kogo znał od dawna.
— Tak, znasz mnie — odparł starzec, jakby czytając mu w myślach. — A ja znam ciebie od chwili, gdy przyszedłeś na świat. Wiem, jak się starasz. Widzę twoją wolę i oddanie. To bardzo dobrze. Już rozumiesz, że dyscyplina jest bramą do wolności. Struktura nie więzi — ona wyzwala.
Mistrz ruszył powoli, stawiając miarowe kroki po świetlistej posadzce.
— Podoba mi się, jak traktujesz Czas. Wiesz, ile jest wart. Nigdy jednak się nie spiesz, moje dziecko. Mądrość i mistrzostwo rodzą się wyłącznie z powolnej alchemii.
Zatrzymał się i spojrzał chłopcu prosto w oczy.
— Jest coś, co chciałbym, abyś zapamiętał. Wiem, że zmagasz się z granicami. Pamiętaj: granice są święte. To nie mury, lecz kontury. Pokazują, co jest twoje do niesienia, a czego nie powinieneś dźwigać. Pamiętaj o tym. To ważne.
Starzec uniósł dłoń, jakby dobierał właściwe słowa.
— Nie lękaj się zmian ani odpuszczania. Zakończenia są bramami, a przestrzeń — świętym zasobem. Twoje lęki wskazują miejsca, w których jeszcze nie zbudowałeś struktury. Buduj właśnie tam.
Chłopiec nadal milczał, wpatrzony w niego szeroko otwartymi oczami. Uświadomił sobie, że przez chwilę nawet nie oddychał, tak bardzo pochłonął go głos starca. Wziął głęboki wdech.
— Dobrze, dobrze, moje dziecko — powiedział starzec, a pod surowością błysnął cień rozbawienia. — Wiem, że czasami wydaję się srogi, lecz nie robię tego z upodobania. Po prostu wiem, kim możesz się stać. To wystarczy na dziś. Zapamiętaj tylko to, co ci przekazałem. Tylko nieliczni, których cenię, otrzymują szansę, by spotkać się ze mną bezpośrednio.
Choć jego twarz pozostawała poważna, chłopiec dostrzegł drobny, ledwie widoczny uśmiech ukryty w gęstej brodzie.
Mistrz uniósł ramię. Sowa wzbiła się w powietrze, uchwyciła chłopca i poniosła go z powrotem przez świetlistą zasłonę. Chłopiec, wciąż bez słów, zdołał jedynie lekko unieść dłoń na pożegnanie.
Chwilę później opadali już ku znanemu polu. Sowa postawiła go ostrożnie na ziemi i rozpłynęła się w ciemności. Chłopiec pobiegł do domu, gdzie jego pies czekał cierpliwie na progu. Nie wiedział, jak długo go nie było. Bezksiężycowa noc wciąż była cicha i nieruchoma.
Wiedział, kogo spotkał tej nocy. Podpowiedź tkwiła w koronie starca, w ciężarze jego głosu, w tym, jak sam Czas zdawał się przed nim pochylać.
Z delikatnym uśmiechem zabrał swoją tajemnicę ze sobą do domu.
Leave a Comment